By dotrzeć na Phi Phi musiałyśmy podróżować busem do portu. Rejs statkiem trwał 2 godziny.
PHI PHI – RAJ W RAJU!
Gdy dopłynęłyśmy na miejsce zaparło mi dech z wrażenia. Do tej pory myślałam, że zobaczyłam już takie piękno Tajskiej Ziemi, którego nic nie przebije. A jednak. Raj w raju istnieje! Niesamowite uczucie, gdy wysiadasz na ląd i widzisz te palmy, piasek, niebieską wodę!
W porcie weszłyśmy na ruchliwą ulicę, gdzie zaczepił nas chłopak bagażowy z hotelu. Po chwili oczekiwania pojawił się z wózkiem wielkogabarytowym i zawiózł nasze plecaki do hotelu.
Phi Phi to specyficzna wyspa, nie ma tam samochodów. Wszędzie można dojść na piechotę lub dopłynąć łodzią. Nasz hotel nazywał się NICE BEACH HOTEL. Ze wszystkich miejsc, jakie do tej pory odwiedziłyśmy ten był o trochę niższym standardzie, ale i tak go polecam, bo źle nie było. Wszystkie wygody były, dodatkowo basen i piękne usytuowanie u podnóża wzgórz. Atrakcją na pewno były małpy zamieszkujące pobliskie lasy, które przychodziły od czasu do czasu w okolicę i poszukiwały pożywienia. Dlatego na drzwiach każdego balkonu czy tarasu była informacja by zamykać drzwi na zamek, ponieważ nasi dzicy przyjaciele to złodziejaszki. Atutem hotelu była też prywatna plaża. Plażowanie, snurkowanie i podwodne filmy bez zbędnych tłumów.

Pierwsze miejsce, gdzie poszłyśmy było położone nieopodal naszego hotelu. Bary całe z bambusa robią bardzo egzotyczne wrażenie. Jedzenie, jak to w Tajlandii po prostu boskie!
Wyspa składa się z dwóch skał połączonych pasmem piasku i palm, gdzie położona jest wioska. Świetnie pokazuje to punkt widokowy. Będąc na Phi Phi nie możecie go przegapić!

Punkt widokowy nr 1 położony jest niżej, kolorowy, z napisem (zdjęcie powyżej przedstawia punkt 1 i drogę do punktu 2). Nie kończcie na nim! trochę wyżej znajduje się punkt widokowy nr 2 i to jest widok zapierający dech w piersiach!
Po jednej stronie wioski, tam gdzie położony jest port częściej gości spokój i można spotkać tubylców, którzy wieczorową porą spędzają razem czas. Po drugiej stronie wyspy istnieje inny świat, który ożywa w nocy. Klub za klubem, imprezy na piaszczystej plaży trwają aż przypływ obmywa wam nogi w rytm muzyki. A wszystko rozpoczynają pokazy tańca z ogniem i inne atrakcje wykonywane przez Tajów.
Dlaczego tak dobrze czułam się w tym miejscu? Może dlatego, że brak samochodów robi niesamowite wrażenie, ale i wszechobecne koty! To kocia wyspa! Są wszędzie, a że ja kocham kocie istoty to tam czułam się jak w domu.
Wisienką na torcie było snurkowanie i odwiedziny w podwodnym świecie. Przejrzystość wody nie do opisania! Dla mnie najwyższy wymiar i ponadludzkie wrażenia to nurkowanie. Stajesz się gościem w innym świecie, a jego mieszkańcy są ciebie tak samo ciekawi jak ty ich. Dla mnie to cudowne uczucie, gdy ryby i podwodne stworzenia wcale się nie boją tylko pływają obok i obserwują cię uważnie. Ostrożnie żeby ich nie spłoszyć dryfujesz, a wrażenia zapierają dech w piersiach!
Nie ominęła nas przygoda z małpami, które w poszukiwaniu pożywienia przychodzą na część wyspy zamieszkiwaną przez ludzi. Nasz małpi kolega poczęstował się naszym olejkiem do opalania, ale najwidoczniej mu nie posmakował, bo po łyku odstawił butelkę ( którą sam odkręcił).
Powrotna podróż to rejs statkiem do Krabi, a tam taksówką na lotnisko, z którego poleciałyśmy do Bangkoku. Ostatnia noc w mieście kontrastów i powrót do naszego świata, z nową energią, doświadczeniami, pięknymi przeżyciami i wspomnieniami… w taki sposób zakochałam się w Tajlandii. Takiej miłości do świata również Wam życzę..
P.S.
Kolejny wpis będzie o tym, jak poradzić sobie na tajskiej ziemi, takie moje „przyda się” wskazówki .
Pozdrawiam serdecznie, Ewa.
Jak zwykle czyta się i już jesteś tam na gorącym piasku otoczona palmami
i o to chodzi 🙂