THAILANDIA – PRZYSTANEK 3 KRABI

Dotarcie do Krabi zajęło nam prawie cały dzień. Podróżowałyśmy busem razem z innymi turystami. Tradycyjnie, po zameldowaniu w hotelu wieczór spędziłyśmy poznając okolice.

Widok z drugiego pokoju hotelowego

Miałyśmy małą przygodę z pokojami. Hotel Deevana Plaza zaproponował nam pokój w siostrzanym hotelu (jeden znajdował się obok drugiego), ponieważ u nich był remont i mieli małe opóźnienie. Zgodziłyśmy się pod warunkiem, że standard będzie taki sam jak w planowanym pokoju. Recepcjonistka poinformowała nas, że jak nam się spodoba to cały pobyt możemy spędzić już bez przenosin. I pewnie by tak było, bo pokój był świetny z zewnętrzną wanną i wszystkimi wygodami. Jednak los zdecydował za nas, ponieważ w nocy wysiadła nam klimatyzacja i tym sposobem na drugi dzień przeniosłyśmy się w równie fajne miejsce, choć bez wanny na dworze 😉 .

Słonie!

Drugi dzień na Krabi to wizyta w Sanktuarium Słoni, które z całego serca polecam! Przebywające tam słonie w przeszłości były wykorzystywane do ciężkiej pracy. Do wyboru jest kilka programów, które obejmują różny czas i doświadczenia z tymi stworzeniami. My wybrałyśmy opcję bez szpitala dla słoni, ponieważ doszłyśmy do wniosku, że widok cierpiących zwierząt bardzo byśmy przeżyły. Na początku dostałyśmy torby z bananami i poszłyśmy zapoznać się ze słoniami. Były to trzy starsze samice. Przewodnik powiedział nam, że gdy nakarmi się słonia on zaczyna traktować Cię jak członka rodziny. Słonie mają bardzo dobrą pamięć i rozpoznają głosy.

Kolejnym punktem programu był spacer ze słoniami przez palmowy las nad rzekę. Niesamowite wrażenia! Doświadczenie bliskości z przyrodą to dla mnie jedno z najpiękniejszych przeżyć.

 

Gdy już dotarliśmy nad rzekę rozpoczęliśmy słoniowe SPA . Musieliśmy nasmarować słonie błotem by ochronić je przed promieniami słonecznymi, gdy wejdą do wody. Następnie czekała nas kąpiel w rzece razem ze słoniami. Wspaniałe i radosne przeżycie, dużo śmiechu i zabawy. Słonie mają poczucie humoru i widać było, że bawią się z nami w wodzie, robiąc psikusy i pryskając nas wodą z zaskoczenia.

Po kąpieli usiedliśmy niedaleko rzeki na mały poczęstunek w postaci świeżych owoców. Słonie towarzyszyły nam cały czas i można śmiało powiedzieć, że jadły razem z nami usilnie prosząc nas o resztki ananasa czy arbuza. Po posiłku odprowadziliśmy słonie i poszliśmy na miejsce zbiórki, gdzie większy tuk tuk zabrał nas z powrotem do miasta.

Wieczór spędziłyśmy w barze nad samym brzegiem morza. Położony trochę wyżej niż tafla wody  z widokiem na bezkres morza i falami uderzającymi pod naszymi krzesłami. Podłogę stanowił piasek a na  środku całego lokalu siedziała dziewczyna z gitarą, która pięknie śpiewała. Czysta sielanka!

Wyprawa na Raily Beach ! 

Na rajską plażę dotarłyśmy łodzią ( jakieś 15 minut drogi). Sceneria, jaka się nam ukazała była piękniejsza niż w Patong Beach w Phukecie,  jednak jak się później okazało dalej miało być jeszcze lepiej.

Cały dzień na plaży: woda turkusowa, przejrzysta, piasek innego gatunku niż do tej pory, a przy brzegu miniaturowe kraby, które wychodziły z ukrycia gdy tylko ludzkie stopy znikały z pola widzenia.

Dookoła klify, bujna zieleń no i turyści. Jest to dość popularne miejsce, więc nie ma co liczyć na prywatność. Jednak widoki zapierające dech w piersiach rekompensują turystyczny natłok.

W tym miejscu miałam dość nieprzyjemną przygodę, ponieważ podczas pływania coś oparzyło mnie w brodę. Pomimo tego, że woda była przejrzysta nic nie udało nam się dostrzec. Później w hotelu  przeczytałam, że  nawet plankton może poparzyć. Zwróciłam uwagę na fakt, że podczas prysznica ciepła woda przynosiła mi ulgę (uczucie poparzenia trwało kilka godzin). Jak się potem okazało faktycznie trzeba robić ciepłe okłady, gdy coś nas poparzy w wodzie. Przed taką wyprawą radzę poczytać o różnych sposobach na ugryzienia te na lądzie, jak i w wodzie (więcej o tym będzie w tekście jak przygotować się do tajskiej podróży).

Niedaleko naszego hotelu znajdował się nocny market, o wiele mniej oblegany niż w Bangkoku. To raczej miejsce, gdzie znajdują się różne stragany z pamiątkami, ale i miejscowe jedzenie czy występy i tajski misz masz. Tam udałyśmy się wieczorową porą. Zakupiłyśmy trochę pamiątek i rozgościłyśmy się w Jelly Bar Beer, gdzie przesympatyczny tajski właściciel dbał o nasze wygody 😉 .

Następny poranek to pakowanie na dalszą wyprawę i przygodę.

Kolejny przystanek PHI PHI !!!!!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *